Marcin „Papcio Muay” Jaźwiecki, tata, biegacz, założyciel grupy biegowej Muay Running Team. Dla portalu Aktywnie w Poznaniu opowiada o tym, jak zaczęła się jego przygoda z bieganiem.
Jesteś znaną osobą w środowisku biegowym Poznania i nie tylko. Pewnie nie wszyscy jednak wiedzą jak to się stało, że zacząłeś interesować się tym typem aktywności. Skąd wziął się u Ciebie pomysł na bieganie?
Nie będę zbyt oryginalny mówiąc, że zaczęło się to z 10 lat temu tylko po to, żeby zrzucić kilka kilogramów. W miarę szybko udało mi się to zrobić. Uświadomiłem sobie, że bieganie daje wolność. Człowiek po stresującym dniu zakłada buty i idzie pobiegać – jest sam ze sobą. Jest wolny i przez godzinę czy dwie może się skupić na sobie, na biegu i zapomnieć o wszystkim innym. Człowiek wtedy odpoczywa. Tworząc team postanowiliśmy się tą radością dzielić.
Team, czyli Muay Running Team – jak to się zaczęło?
Jak to w takich sytuacjach bywa – pomysł wziął się z przypadku. Znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu i czasie. Trzy lata temu wspólnie z kolegą – staliśmy się dystrybutorem kremu Muay. Jest to tajlandzka maść rozgrzewająca dla sportowców. Wspólnie biegaliśmy i nie jeden raz krem Muay ratował nam tyłki, postanowiliśmy go więc sprowadzać do Polski.
Uczestnicząc w jednym z naszych pierwszych wspólnych górskich biegów: 3xŚnieżka spotkaliśmy Piotrka Hercoga. Pomyśleliśmy, że mógłby stać się ambasadorem naszej marki. Obiecał przemyśleć temat i jednocześnie zaprosił nas na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich, który organizował. Pojechaliśmy do Lądka Zdroju, będąc jednym ze partnerów biegu. W drodze do Lądka pomyśleliśmy, że oprócz promocji kremu Muay, moglibyśmy wystartować w roli zawodników. Jak zawodnicy, to klub. Jedynym wyjściem dla nas było stworzenie własnego 🙂 Muay Running Team. I tak to się zaczęło… był to lipiec 2017 roku.
W jakim miejscu jest teraz, po tych 3 latach, Muay Running Team?
W założeniu na samym początku miała to być drużyna promująca produkt. Miała składać się ze znajomych, przyjaciół i mieć typowo koleżeński charakter. Myśleliśmy, że sukcesem będzie, jeśli pojawi się z 10 osób chętnych rozwijać z nami ten pomysł. Pierwszym pozytywnym zaskoczeniem od razu po Lądku była informacja od Daniela Gajosa – biegacza ultra, który skończył dystans 240 km na 4 czy 5 miejscu – że chciałby biegać pod naszym szyldem. Po jakimś czasie wypracowaliśmy wspólną płaszczyznę porozumienia. Daniel był pierwszym topowym zawodnikiem w Muay. Pierwszym z wielu. A potem sytuacja wymknęła się spod kontroli… (śmiech)
Co to oznacza?
Zaczęli zgłaszać się kolejni zawodnicy, kolejni organizatorzy biegów zapraszali nas na swoje wydarzenia. Z kilkuosobowego, nikomu nieznanego nawet na rynku poznańskim zespołu, staliśmy się drużyną, która walczy i wygrywa ogólnopolskie zawody. I nie tylko krajowe – warto tu wspomnieć choćby Kamilę „SARNA”, która wygrała bieg górski w Chorwacji.
Dziś mamy oddziały w Krakowie, Warszawie i we Wrocławiu, w których prowadzimy regularne treningi i wspólne wycieczki biegowe. Zeszły sezon w lidze biegów górskich w klasyfikacji drużynowej zakończyliśmy na drugim miejscu, przegrywając z liderem tyko jednym punktem.
Na początku środowisko biegowe podchodziło z dużym dystansem do tego, że zakładamy team, potem zaczęli nas obserwować i naśladować to, co nam się udawało, a później przyszedł czas na szacunek. Nasza siła to rodzinna atmosfera i zawodnicy, ale też relacje, jakie potrafiliśmy stworzyć między sobą. Jesteśmy jedną z najliczniejszych amatorskich grup biegowych w Polsce. Na festiwal biegów w Lądku, który od początku istnienia jest dla nas bardzo ważny, przyjeżdża nas ponad 40 osób.
Wspomniałeś, że od momentu założenia teamu, byliście związani z bieganiem po górach: dlaczego?
Myślę, że to była od początku nasza bardzo świadoma decyzja. Sami biegaliśmy wcześniej po miastach, po asfalcie, w tłumach ludzi. Jednak bieganie kolejnego maratonu w Poznaniu, gdzie znasz każdą ulicę, każdy zakątek przestało być naszą bajką. Biegowe ultra to zupełnie inny świat. To widoki, natura, zmaganie się ze sobą. To też możliwość odpoczynku, zwiedzenia kawałka świata – tym bardziej, jak ktoś kocha góry.
Co daje przynależność do grupy biegowej?
Gdyby spojrzeć na osiągnięcia osób, które są z nami od samego początku patrząc choćby na dystanse, które przebiegają, to gdybym im 3 lata temu powiedział, że za 2-3 lata będą biegały po 100 km w górach to pukałyby się pewnie po głowie. Dzięki ukierunkowaniu i wsparciu z naszej strony, te pułapy biegowe stają się realne. Zawodnicy uczestniczą w coraz cięższych zawodach, na coraz dłuższych i bardziej wymagających dystansach.
I to jest piękne, że osoby, które biegały po 5, 10 km teraz budzą się w środku ciemnego lasu o 3 nad ranem i biegną 14, czy 17 godzin na przykład kultowy Bieg Rzeźnika. I dla tych, którzy praktycznie żyją z biegania i dla tych, dla których jest to pasja, sposób na aktywne spędzanie czasu wolnego, przynależność do grupy biegowej daje bardzo wiele. To przede wszystkim wsparcie, dodatkowa motywacja i wspólne treningi.
Wspomniałeś, że są osoby, które z Muay Running Team zaczynały swoją przygodę biegową. Sam biegasz. Jakie rady miałbyś dla osób, które chcą zacząć, a nie wiedzą jeszcze jak i dlaczego warto?
Najważniejsze jest to, że bieganie powinno cieszyć, a nie być jakąś chwilową modą pod hasłem „kolega biega to ja też”. To się zazwyczaj szybko kończy. To po pierwsze. Po drugie warto zaczynać od krótkich dystansów. Jeśli ktoś wstaje z przysłowiowej kanapy, to może zaczynać od kilometra, od marszobiegów i stopniowo zwiększać dystans lub zgłosić się do jednego z naszych trenerów, którzy na pewno pomogą rozpisać plan treningowy. Trzecia rzecz, to na pewno warto się przebadać. Zrobić podstawowe badania krwi, badania serca. Bieganie to jest jednak wysiłek dla organizmu. Warto wiedzieć, że wszystko jest z nim ok.
Dodatkową kwestią jest znalezienie sobie jakiejś fajnej grupy ludzi, która się wspólnie motywuje. Jest to szczególnie przydatne teraz, zimą, gdy za oknem pada deszcz czy śnieg i nic się nie chce. W grupie jest o wiele łatwiej.
Opowiedz coś o planach na najbliższe miesiące
Na pewno będziemy kontynuować to co robimy, czyli ciężko trenować, trenować i jeszcze raz biegać. Prawdopodobnie będziemy otwierali jeszcze jeden oddział Muay – na razie nie będę jeszcze zdradzał gdzie. Będziemy też rozwijali naszą ofertę obozów biegowych, które stały się tak popularne, że miejsca są rezerwowane w ciągu kilku dni od ogłoszenia terminu.
Jak wyglądają takie obozy? Kto może w nich wziąć udział?
Nasz pierwszy obóz – jak wszystko w Muay – też był specyficzny. Był to obóz niespodzianka. Organizowaliśmy go pierwszy raz i nikt z uczestników nie wiedział czego dokładnie się spodziewać. Byliśmy w bardzo małym gronie – oczywiście w górach – i do ośrodka w czasie zakwaterowania wszedł Piotrek Hercog z zapytaniem 'gdzie są pokoje?’. Wszyscy się zdziwili, tym bardziej, gdy okazało się, że Piotrek będzie prowadził treningi na obozie i opowiadał o swoim życiu biegowym. Dla wielu osób to był szok. Piotrek był i jest osobą z zupełnego topu biegaczy ultra. Dla wielu osób możliwość pobiegania z nim czy pogadania wieczorem przy kominku to jest coś. I taka jest idea – na obóz może przyjechać każdy – niezależnie od poziomu zaawansowania. Staramy się prowadzić na każdym wyjeździe kilka grup. W jednej dla zaawansowanych biegaczy zawsze pojawia się jakaś postać z czołówki świata ultra w Polsce, zawsze jest też grupa dla osób, które rozpoczynają przygodę z biegami w górach. Gościli już u nas m.in. Bartek Gorczyca, Rafał Bielawa, Rafał Kot, Daniel Gajos. Stałym uczestnikiem jest Mariusz Bartosińki. Na każdym obozie mamy też na pokładzie fotografa. Na jesiennym wyjeździe był to Jacek Deneka Ultralovers, wcześniej Piotr Oleszak.
W tym roku w kwestii obozów idziemy o krok dalej. Oprócz standardowych wyjazdów na wiosnę i jesień, jedziemy po raz pierwszy za granicę. Lecimy na Gran Canarię. Obóz, oprócz integracji z czołowymi zawodnikami, to przede wszystkim możliwość intensywnego przygotowania się w trudnych warunkach. Warunkach, które wielu z nas ma tylko podczas takiego wyjazdu. To potem procentuje na zawodach.
Ok, czyli mamy treningi, zawody, robienie formy na obozach, a co z regeneracją, z odpoczynkiem pomiędzy treningami?
W takim okresie jak teraz, zimą bardzo lubimy morsować. Często to robimy prawie w każdym naszym oddziale. Jest to świetna forma regeneracji dla mięśni. Podobnie jak sauna, kąpiele solankowe czy basen. Nie zapominajmy też o rozciąganiu czy używaniu rollera.
Morsowanie brzmi strasznie – śnieg, lód, wiatr, woda ma maksymalnie kilka stopni… jak zacząć?
Kiedyś znajomy, który morsował od ponad 10 lat, powiedział mi: „zanim zaczniesz morsować, zacznij się kąpać w zimnej wodzie pod prysznicem”. Pewnie gdybym go posłuchał, to nigdy by nie morsował 🙂 Próbowałem kilka razy wejść pod lodowaty prysznic i za każdym razem uciekałem z krzykiem.
Przygodę z morsowaniem warto zacząć z grupą. Przed każdym wejściem trzeba pamiętać o dobrej rozgrzewce. Jeśli wchodzimy do wody, to wchodzimy w miarę dynamicznie. Nigdy nie morsujemy samemu i na głodnego. To spore obciążenie dla serca, więc lepiej wchodzić do wody wypoczętym. Na początku proponowałbym seanse 1-2 minutowe i stopniowo zwiększać je nawet do 15 minut.
Co powiedziałbyś osobom, które chciałby dołączyć do zespołu?
Przyjdź na jeden z naszych treningów, spotkaj się z nami na zawodach. Pogadaj. Zapraszamy serdecznie każdego. Przeżyj z nami swoją niesamowitą biegową przygodę.
Przekonałeś mnie. Dziękuję.
Dziękuję.
Rozmawiał Witek Przybylski
Przeczytaj także: O parkrunie i lokalnej inicjatywie biegowej – wywiad z Sylwią Surków