Piotr Książkiewicz oraz Piotr Bętkowski – organizatorzy największego cyklu biegów przełajowych w Polsce – City Trail.
Bardzo dziękuję, że przyjęliście zaproszenie i bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać. Szczególnie, że sezon 2019/2020 był dla Wasz szczególny, bo jubileuszowy, a dla mnie był pierwszym sezonem, w którym miałam okazję wystartować we wszystkich biegach całego cyklu. I za każdym razem gdy stałam na starcie to z megafonu padało pytanie – kto pamięta i kto biegł w imprezie pod nazwą Grand Prix Poznania w biegach przełajowych. Od tego się zaczęło, dokładnie 10 lat temu. Opowiedzcie trochę o tym jakie były początki i skąd pomysł na organizację biegów przełajowych?
Piotr Książkiewicz: Poznaliśmy się na studiach na AWFie, chociaż wcześniej kojarzyliśmy się z imprez biegowych i z Maratonów Polskich. Był taki okres kiedy mocno trenowaliśmy i szukaliśmy biegów. Początek naszych studiów to był czas, kiedy w Polsce było niewiele biegów i żeby startować regularnie trzeba było sporo podróżować. W Poznaniu była Maniacka Dziesiątka, był maraton poznański i biegi organizowane przez TKKF, które są do dzisiaj. Biegi Grand Prix Poznania, które wtedy zorganizowaliśmy, miały być odpowiedzią na nasze potrzeby, bo mieliśmy potrzebę regularnych startów na krótszym dystansie, właśnie po to, aby sprawdzić swoją aktualną formę i na bieżąco weryfikować, w którym miejscu jesteśmy z naszymi przygotowaniami do ważniejszych i dłuższych biegów. Niestety nie wyszło tak, jak sobie wymyśliliśmy, bo mi nie udało nam się pobiec więcej niż trzy razy w jednej edycji. I to w momencie, gdy biegów do dyspozycji mamy 60. Więc wtedy, gdy było ich 6 czy 8 (za czasów Grand Prix Poznania) to nigdy nie pobiegliśmy częściej niż jeden raz w sezonie. Od samego początku biegi wyszły zdecydowanie większe niż się spodziewaliśmy i trzeba było bardziej zająć się organizacją niż samym startowaniem. Tym bardziej, że całość imprezy opierała się na pracy wolontariuszy, którzy byli także naszymi dobrymi znajomymi, to też zawsze na pierwszy miejscu dawaliśmy możliwość startu im. Dlatego też te nasze starty były rzadkością i nigdy nie zdarzyło się, abyśmy jednocześnie w dwójkę pobiegli w tym samym biegu, który sami organizowaliśmy.
Zamykając klamrą ten okres 10 lat to będąc teraz na takiej sinusoidzie lepszych i gorszych momentów związanych z koronawirusem, wpadały mi do głowy myśli, że oby się nie okazało, że te 10 lat zamyka naszą historię. Było super, było dużo biegów w tym okresie, ale może się okazać, że nie będzie nam dane tego kontynuować.
Piotr Bętkowski: Pamiętam, że jak kiedyś startowałem w Poznaniu to raz się zbłaźniłem swoim wynikiem sportowym i postanowiłem, że już nie będę biegał w biegach, które organizujemy. W biegu na 5 kilometrów bardzo ważna jest rozgrzewka, która dla zawodników, którzy bardzo szybko biegają, trwa nawet trzykrotnie dłużej niż sam start w zawodach. A nam się zdarzało i zdarza, że na nasze biegi przybiegamy na ostatnią sekundę przed startem i wystartować w nich, co nie jest zbyt fajne w rywalizacji sportowej. Pamiętam, że w trzeciej edycji Grand Prix Poznania pobiegłem 18:35 i powiedziałem, że już więcej w Poznaniu nie pobiegnę. I od tych siedmiu czy ośmiu lat tego się trzymam i nie biegam w Poznaniu. Ale biegam w Olsztynie. Tam mam trochę więcej czasu na rozgrzewkę i startuje regularnie tak, żeby być sklasyfikowanym w klasyfikacji generalnej.
Czy od początku było tak, że poza Grand Prix Poznania braliście pod uwagę organizację także w innych miastach? Czy chcieliście rozwijać biegi przełajowe tylko w Poznaniu?
Piotr Bętkowski: Zupełnie nie myśleliśmy o tym, aby wychodzić na inne miasta. Trzeba podkreślić, że byliśmy na drugim roku studiów, więc byliśmy dosyć młodymi chłopakami i nie mieliśmy nawet perspektyw finansowych, aby cokolwiek zrobić poza Poznaniem, ponieważ ledwo wiązaliśmy koniec z końcem w czasach studenckich.
To był taki pomysł na biegi, na które miało przyjść 80 osób i te osoby, które przyszłyby na bieg miały sfinansować organizację imprezy sportowej tak, abyśmy nie musieli za to płacić. Nie myśleliśmy nawet o tym, aby cokolwiek z tego zostało. Do tej pory w naszych dokumentów leży biznes plan, który wówczas składał się z trzech punktów, ale okazało się, że był on mało realny. Faktem było to, że zgłosiło się dużo więcej osób. I to sprawiło nam dużo więcej problemów, bo przy 80 osobach te koszty były zdecydowanie niższe, mimo że opłata startowa wynosiła 5 zł razy 100 osób to wychodziło 500 zł budżetu na jeden bieg. My liczyliśmy, że będzie między 80 a 100 osób. Potem okazało się, że po pierwszym dniu zapisów jest więcej niż 100 osób, więc obliczyliśmy, że nie jesteśmy w stanie zrobić ręcznego pomiaru czasu na stoperach, bo byłaby za duża częstotliwość wbiegania na metę. A ceny elektronicznego pomiaru czasu zaczynały się od 2000 zł. Nie mieliśmy takich pieniędzy. Więc nasz znajomy Tomek z Piły, który studiował na Politechnice, na własno robionym sprzęcie postanowił zrobić nam pomiar czasu i wycenił to chyba na 2000 zł, a my powiedzieliśmy, że mamy 400 zł, więc zrobił to za 400. Co prawda sprzęt zamarzł na pierwszym biegu i robiliśmy wyniki na podstawie zdjęć, które dostaliśmy od różnych ludzi, którzy przyszli ten bieg zobaczyć. A podkreślę, że to było 10 lat temu, więc fotografów nie była jakaś bardzo duża grupa. Na szczęście biegacze mieli do nas dużo wyrozumiałości. Nie było pomysłu biznesowego, nie myśleliśmy o innych miastach. Wykreowaliśmy sobie coś, co było naszą potrzebą.
Czy to była jedyna przeszkoda, która pojawiła się przy organizacji pierwszego biegu?
Piotr Książkiewicz: Taka najważniejsza, to był śnieg, który spadł dzień przed pierwszym biegiem. To było tak, że zasypialiśmy niezbyt wcześnie – 22:00 to na pewno nie była. Trzeba pamiętać, że ważną częścią naszych biegów było imprezowanie. Był to mocny trzon naszej organizacji. Więc zasypialiśmy powiedzmy przed północą, a budziki były nastawione na 3, żeby ugotować herbatę dla wszystkich biegaczy. Nie wiedzieliśmy, że można to zrobić dzień wcześniej, bo termosy służą temu, żeby trzymać temperaturę dłużej niż kilka godzin. Więc przy pierwszej edycji robiliśmy ją zawsze wcześnie rano. Gdy po tych kilku godzinach snu okazało się, że w nocy spadło kilkanaście centymetrów śniegu, to dość mocno nas wystarczyło, bo po pierwsze debiut organizacyjny, a po drugie nie wiemy nawet jak wyglądają ścieżki, które sprawdzaliśmy i oznaczaliśmy dzień wcześniej. Pierwszą edycją Grand Prix Poznania rządziły problemy pogodowe. Wtedy przez pierwsze trzy miesiące (styczeń, luty i marzec) zawody odbywały się w soboty, a w kwietniu, maju i czerwcu – w środku tygodnia. Pamiętam, że na którymś biegu środowym zaczął padać mega gruby i gęsty grad. Zawodnicy na szczęście stali już na linii startu, więc frekwencja dopisała. Nie mieliśmy możliwości jakiejkolwiek reakcji, więc wystartowaliśmy ten bieg. Chętnie bym dowiedział się czy ktoś pamięta ten moment. Pogoda wielokrotnie miała wpływ na nasze zawody – także te późniejsze „Z biegiem natury” czy City Trail. Niektóre historie przeszły do legendy.
Na przeszkody pogodowe nie mamy niestety wpływu. Ale wracając do tras, które wyznaczaliście. Czy od samego początku Grand Prix Poznania odbywał się nad jeziorem Rusałka?
Piotr Bętkowski: Trasa była cały czas nad Rusałką. Zmieniła się minimalnie od czasu pierwszego biegu. Startowaliśmy trochę bliżej wiaduktu kolejowego, a meta była bliżej restauracji. Zmieniliśmy to z racji frekwencji. Myślę, że ta kosmetyczna zmiana wpłynęła na plus dla biegaczy, ponieważ nie ma skrętu 90 stopni na asfaltową, wąską ścieżkę tylko jest szeroki finisz prosto na plażę.
Zanim zorganizowaliście pierwszy bieg, czy mieliście doświadczenie w organizacji imprez sportowych?
Piotr Bętkowski: Pracowaliśmy przy wolontariacie przy różnego rodzaju biegach. Nie były to jakieś bardzo duże biegi, bo w 2003 roku duże imprezy biegowe miały po 200-300 osób. Pierwsza edycja Maniackiej Dziesiątki, w której biegł Piotrek miała ok. 350 osób.
Pracowałem np. w wolontariacie przy organizacji maratonu w Toruniu, który jest jedną z najstarszych imprez tego typu w Polsce. W związku z młodym wiekiem 15-16 lat zajmowaliśmy się takimi podstawowymi rzeczami, jak obsługa punktów odżywczych. Ale to też dało nam możliwość obcowania z biegaczami i podglądania organizatorów. Teraz raczej można powiedzieć – podglądania ich błędów. Wyciągaliśmy z tego wnioski i chcieliśmy zrobić bieg, który będzie miksem różnych biegów. Do ciekawostek można dodać, że nasze pierwsze biegi miały formułę Grand Prix, ale nie robiliśmy klasyfikacji na podstawie zajętych miejsc, tylko na podstawie sumy czasów. Suma najlepszych wyników była brana pod uwagę jako suma w klasyfikacji generalnej. Teraz bierzemy wyniki klasyfikacji generalnej jako miejsca, bo doszliśmy do wniosku, że to jest metoda, która lepiej będzie się sprawdzała w naszych biegach niż suma czasów, ze względu na różne warunki pogodowe.
Piotrek organizował np. zawody biegowe w Wągrowcu – jest taki bieg wokół jeziora. Jest to lokalna impreza, która odbywa się raz w miesiącu. Nie bardzo duża, ale związana ze szkołą, do której Piotrek chodził i też pewnie podglądał w tym temacie organizatorów biegów. Więc całkowitego braku doświadczenia nie mieliśmy.
Czy pierwszy cykl, który organizowaliście powstał z potrzeby serca, czyli biegacie po asfalcie i chcecie wyjść z biegami przełajowymi, czy raczej z potrzeby wypełnienia luki, która w tamtym czasie była, czyli nie było za imprez tego typu.
Piotr Książkiewicz: Chciałoby się odpowiedzieć tak, jak zasugerowałaś, bo obaj jesteśmy zakochani w trailu. Nasza fundacja nazywa się nawet Krok do natury. Czerpiemy największą radość z biegania w terenie, często w ciężkim terenie. Ale niestety nie jest tak, że naszym pomysłem od razu była organizacja biegów przełajowych z tego względu, że tych biegów przełajowych nie było. Bo nasze pierwsze kroki poszły w kierunku poznańskiej Malty. Mieszkaliśmy w akademiku przy Rondzie Rataje i Malta była naszym podstawowym miejscem treningów – właśnie tam chcieliśmy biegi organizować.
Natomiast wtedy na pytanie czy jest taka możliwość oraz ile ona kosztuje, usłyszeliśmy, że możliwość jest, ale kosztuje 20 000 zł za pojedynczy bieg. Temat dla nas automatycznie był zamknięty, bo wiedzieliśmy, że budżet przed startem zapisów wynosi 0 zł, po starcie wynosi 5 razy 100 uczestników czyli 500 zł, więc brakuje nam jeszcze nie mała kwota. Dlatego nasze kolejne kroki poszły w kierunku jeziora Rusałka, gdzie też dało się łatwo wytyczyć 5-kilometrową trasę.
Rzadko o tym mówimy, ponieważ nie jest to najszczęśliwsza część naszej historii. Łatwiej się podpisać pod tym, że od zawsze marzyliśmy o reaktywowaniu biegów przełajowych, ale niestety nie byliśmy aż takimi idealistami i na początku było nam (mówiąc dość kolokwialnie) wszystko jedno gdzie, ważne, aby było to 5 kilometrów. Dopiero później doszliśmy do tego, że przełaj jest super – rozmawiając z kilkoma osobami, trenerami (m.in. z Michałem Bartoszakiem), utwierdziliśmy się w przekonaniu, że przełaj to jest coś, w co warto inwestować i to jest kierunek, w którym powinniśmy później się rozwijać.
Mamy rok 2010, mamy Poznań i pierwsze Grand Prix. Co dalej? Co się rodzi w Waszych głowach po organizacji pierwszych zawodów.
Piotr Bętkowski: Po pierwszym biegu pamiętam, że zadzwoniła do mnie siostra bliźniaczka i powiedziała, że bierze ślub. Gdy powiedziała mi datę okazało się, że ta data przypada na drugi bieg naszego cyklu, więc zareagowałem mało optymistycznie, bo od razu wiedziałem, że od drugiego biegu nie będę miał skompletowanych wszystkich biegów nad jeziorem Rusałka.
Byliśmy pod dużym wrażeniem po pierwszym biegu tego, że biegacze byli dla nas bardzo wyrozumiali, bo wiele rzeczy poszło nie po naszej myśli. 10 lat temu były trochę inne realia i chociażby sama Rusałka wyglądała zupełnie inaczej. Można powiedzieć, że była zapuszczoną częścią Poznania, gdzie mało kto chodził czy biegał. Infrastruktura była kiepska, plaża czy restauracja nie wyglądała tak jak wygląda teraz. Nie było oświetlenia, a ścieżki były słabo oznaczone. Mimo wszystko spotkaliśmy się z dużą wyrozumiałością i byliśmy podniesieni na duchu, że wszystko idzie w dobrym kierunku i możemy dalej organizować biegi. Byliśmy pełni optymizmu kiedy ktoś nam mówił, że fajną robotę robimy.
Po pierwszym biegu pojawił się moment o wyjściu na inne miasta czy to przyszło dopiero z biegiem czasu?
Piotr Bętkowski: Zupełnie nie. Nie po pierwszym, drugim czy nawet po trzecim biegu nie pojawiła się taka myśl. To się pojawiło dopiero podczas trzeciej edycji Grand Prix Poznania, czyli po 2,5 roku od kiedy zaczęliśmy organizować biegi. Wszystko zostało spowodowane tym, że powoli kończyliśmy studia i trzeba było pomyśleć co chcemy robić w przyszłości. Piotr wspominał, że kończyliśmy AWF w Poznaniu na kierunku wychowania fizycznego, czyli w kierunku bycia trenerem lekkiej atletyki lub nauczycielem w szkole. Oboje musieliśmy określić się z tym co chcemy dalej robić. Spotkaliśmy na swojej drodze ciekawą osobą – Pawła Januszewskiego, mistrza Europa z 1998 roku na 400 metrów w biegu przez płotki. To był człowiek, który miał szeroki punkt widzenia na różne sprawy i powiedział, że to co robimy to jest fajna sprawa i czy nie myśleliśmy o tym, żeby wyjść na zewnątrz. On nam otworzył oczy na to, że można spojrzeć na to szerzej, tym bardziej, że jest zapotrzebowanie. Aczkolwiek w dalszym ciągu nie mieliśmy z tego żadnego zysku – fakt nie dokładaliśmy, ale też nie zarabialiśmy. My się przy tym dobrze bawiliśmy. Paweł skierował nas w stronę myślenia, że moglibyśmy spróbować zrobić z tego biznes i inicjatywę z Poznania przenieść na inne miasta. On zajął się tematyką sponsoringu i przyniósł do naszej grupy sponsorów ogólnopolskich, a my mieliśmy zająć się stroną techniczną. To spowodowało, że zmieniliśmy nazwę na Z biegiem natury. Oprócz Poznania zaczęliśmy robić cztery inne miasta, czyli razem do naszego portfolio weszło pięć miast.
To był sezon 2012/2013 kiedy zaczęliście działać jako „Z biegiem natury” i organizowaliście biegi w Poznaniu, Olsztynie, Bydgoszczy, Gdańsku i Wrocławiu. Dwa lata później w sezonie 2014/2015 zmieniliście nazwę na Grand Prix City Trail. Skąd wynikały te zmiany nazw? Szukaliście idealnej nazwy na cały cykl, który się odbywał?
Piotr Książkiewicz: Jeśli chodzi o zmianę nazwy, to temat był bardziej przyziemny niż jakieś poszukiwanie czegoś optymalnego. Rozeszły się nasze drogi z Pawłem po edycji 2013/2014, więc automatycznie projekt, który był naszym wspólnym projektem bezpieczniej było zakończyć niż próbować go przeciągać na swoją stronę. Wiedzieliśmy, że pod nową nazwą cała formuła jest nam doskonale znana, bo logistycznie organizowaliśmy projekt od 5 lat. Nie było żadnych zagrożeń, że nie uda nam się tego zrobić od momentu, kiedy wiedzieliśmy, że będziemy to robić pod nową nazwą i budując nową markę.
Teraz City Trail odbywa się w 10 lokalizacjach i trwa od października do marca. W miesiącu mamy 4 weekendy po 2 dni. Czy to oznacza, że przez pół roku nie macie ani jednego weekendu wolnego?
Piotr Książkiewicz: Nie do końca tak jest, bo biegów organizujemy więcej niż 8 w ciągu jednego miesiąca. Organizujemy 10 biegów, bo tyle mieści się w jednej kolejce. I zawsze staramy się, aby jedna kolejka zamykała się w okresie miesiąca. Czasami trochę się to miesza ze względu na układ kalendarza i innych lokalnych wydarzeń czy świąt. Na początku było zdecydowanie tak, że tych wolnych weekendów nie było w zasadzie w ogóle, ewentualnie jeśli wynikały z jakiś potrzeb rodzinnych. Natomiast teraz staramy nie odmawiać sobie niczego za bardzo, żeby też nie zwariować i przez pół roku robić ciągle tego samego. Mamy ułożony grafik, na podstawie którego pracujemy. Zawsze staramy się, aby któryś z nas był na zawodach. Natomiast, coraz częściej zdarzało się, że na biegu był tylko jeden z nas.
Jak oceniacie poziom trudności tras ułożonych pod City Traila? Które miasto Waszym zdaniem na najtrudniejszą, a które najciekawszą trasę?
Piotr Bętkowski: To pytanie często słyszymy od uczestników startujących w naszych biegach. Mamy takich, którzy startowali też w innych lokalizacjach i mogą sobie to porównać. I my te dziesięć lokalizacji dzielimy na trzy poziomy trudności: łatwy, średni i bardzo trudny. Najłatwiejszy jest Poznań, Bydgoszcz, Warszawa. Średniej trudności trasy znajdziemy w Lublinie, Olsztynie. A najtrudniejsze trasy są na północy Polski – w Szczecinie i Trójmieście (Gdynia, i Gdańsk).
Zamykając temat City Traila – skąd pomysł na organizacją zawodów w sezonie jesienno-zimowym?
Piotr Książkiewicz: To był ten okres, w którym najbardziej brakowało imprez na mapie biegów, które były organizowane w 2010 roku. W zasadzie do teraz tak jest – mimo że imprez nie brakuje w żadnym tygodniu, miesiącu czy roku. Aktualnie myślę, że imprez jest jakieś kilka tysięcy więcej niż wtedy, kiedy zaczynaliśmy. Ale brakowało ich najbardziej w tym okresie jesienno-zimowym, dlatego nasze spojrzenie padło w tę stronę. Trzeba pamiętać, że sami jesteśmy biegaczami i organizując cykl chcieliśmy organizować go dla siebie, aby móc przygotować się do dłuższych dystansów. Dlatego też nie mielibyśmy możliwości organizacji biegów i dobrego ułożenia kalendarza w okresie, kiedy sami też chcieliśmy startować.
City Trail on Tour – to Wasz kolejny projekt. Czy możecie co nieco powiedzieć o tym skąd wziął się pomysł na stworzenie tej inicjatywy?
Piotr Bętkowski: Muszę się mocno nad tym zastanowić czy nie skłamię, jak będę opowiadał tę historię. Ona była trochę zwariowana i trochę głupia, jak na to patrzę z perspektywy czasu, bo wydawała się niemożliwa do zrobienia. City Trail on Tour to cykl biegów, który rozgrywany jest tylko jeden raz i w innym mieście, które odwiedzamy dzień po dniu – od poniedziałku do piątku przez dwa tygodnie, czyli 10 lokalizacji. Więc jak się to słyszy to wydaje się dosyć trudne do zorganizowania. I faktycznie na samym początku tak było, ale chcieliśmy potraktować to jako reklamę naszego cyklu biegowego, żeby dotrzeć do innych biegaczy. Takich, którzy startują np. tylko w wakacje albo biegają tylko wtedy, kiedy jest ciepło. Chcieliśmy pokazać trasę z trochę innego punktu widzenia. Wychodziliśmy z założenia, że to będzie dobry prolog do tego, żeby znowu rozpocząć zapisy i pokazywać się środowisku biegowemu. I faktycznie te założenia spełniliśmy, chociaż na pierwszej edycji biegu było mało osób, ale już na kolejnej – było zdecydowanie więcej. Jak teraz to wspominam to śmiało mogę powiedzieć, że pierwsza edycja biegów on tour zapisała się bardzo, bardzo mocno w mojej pamięci. Przede wszystkim z racji tego, że była to świetna zabawa, bardzo dobrze się czuliśmy, jeździliśmy z miasta do miasta i mieliśmy dużą zmienność jeśli chodzi o stykanie się z ludźmi. A do tego było to w wakacje, więc fantastyczna pogoda.
Piotr Książkiewicz: Chciałbym dodać, że zorganizowaliśmy pierwszą edycję on tour w roku, w którym zorganizowaliśmy także pierwszą edycję TriCity Trail. Był to rok 2015. Początki tych imprez są takim dowodem na to, że mimo iż po nas nie widać, to upływające lata mają na nas duży wpływ. Gdy przychodziły kolejne edycje to zastanawialiśmy się co nami kierowało, że wymyśliliśmy sobie dwie takie całkiem duże imprezy i ulokowaliśmy je tylko z tygodniowym odstępem w kalendarzu. To jest w zasadzie chory pomysł pod względem jakiegokolwiek czasu na przygotowanie tej imprezy i chociaż na regeneracje, bo TriCity to impreza, która wymaga bardzo dużo pracy. Z perspektywy czasu pierwszą edycję wspominamy bardzo dobrze, ale potem okazywało się, że ten projekt jest bardzo ciężki pod względem fizycznym.
Organizujecie jeszcze biegi ultra. Wspomniany wcześniej TriCity Trail oraz Chudy Wawrzyniec. Te biegi powstały z potrzeby tego, że sami jesteście biegaczami ultramaratonów czy chcieliście zrobić coś dodatkowego i iść tą ideą biegów przełajowych tylko że na dłuższych dystansach.
Piotr Bętkowski: Na pewno jesteśmy wielki fanami biegania trailowego i biegania w górach – biegania im dłuższego, tym ciekawszego. Pierwszego Rzeźnika robiliśmy w 2011 czy 2012 roku, czyli krótko po tym, jak zaczęliśmy organizować biegi. TriCity Trail i Chudy to są dwie różne historie. TriCity to była impreza, którą postanowiliśmy zrobić w 2015 roku dlatego, że uważaliśmy Trójmiejski Park Krajobrazowy za jedno z najfajniejszych miejsc do biegania w Polsce i chcieliśmy wykorzystać potencjał tego miejsca, gdzie takie długie biegi nie były organizowane. I zrobić projekt, który pokazuje to miejsce oraz jednocześnie widzieliśmy w tym potencjał biznesowy.
Z kolei Chudy Wawrzyniec jest imprezą, która już dosyć długo jest na rynku biegowym w Polsce, ponieważ w tym roku ma się odbyć 9 edycja. Jesteśmy odpowiedzialni za organizację tego biegu dopiero od roku. Wcześniej robiła to ekipa naszych znajomych, która postanowiła zawiesić działalność w zakresie organizacji biegów i zaproponowała nam odkupienie praw do organizacji tego biegu. I tak od roku jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami biegu.
Czy przy takiej ilości imprez biegowych, które organizujecie, macie czas na to, aby trenować i brać udział w zawodach biegowych?
Piotr Książkiewicz: Myślę, że tak i potwierdzają to nasze wyniki. W 2019 roku miałem trochę słabszy okres, natomiast teraz już jestem w dobrej formie. Piotr dłuższej przerwy w treningach nie miał właściwie od początku swojej historii biegowej. Nie pamięta nawet kiedy miał ostatnio tydzień, kiedy przebiegł mniej niż 100 km. Biegamy bardzo aktywnie.
Co sprawia Wam większą przyjemność – uczestnictwo w zawodach biegowych czy ich organizacja?
Piotr Książkiewicz: To jest ciekawe pytanie, ale myślę że odpowiedź na nie jest w zasadzie niemożliwa, bo są to dwie różne rzeczy. Kiedy jesteśmy na zawodach, które organizujemy to nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jakby to było w nich wystartować. Natomiast kiedy startujemy to oczywiście przyglądamy się aspektom organizacyjnym, ale cieszymy się rywalizacją, możliwością zobaczenia nowych terenów albo terenów w nowych warunkach, spotykaniem się z ludźmi i rozmowami z nimi.
Czy w związku z tym, że tak lubicie biegi w górach, planujecie organizację jeszcze jakiegoś, w innych górach niż w Beskidzie Żywieckim?
Piotr Bętkowski: Możemy powiedzieć jasno, że nie mamy w planach organizacji innego biegu w górach.
Piotr Książkiewicz: Aczkolwiek zanim nie dostaliśmy propozycji od Krzyśka Dołęgowskiego odkupienia Chudego Wawrzyńca, też odpowiedzielibyśmy, że nie mamy w planie organizacji żadnego biegu w górach. Więc to pytanie może być złudne, więc wycofuję się z odpowiedzi Piotrka, żeby nie okazało się później, że kłamiemy. Ale na ten moment faktycznie nie mamy takich planów.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Muszyńska