Biegaj i zwiedzaj – wywiad z Przemkiem Walewskim

1479
wyświetleń
Biegaj i zwiedzaj - wywiad z Przemkiem Walewskim

Przemek Walewski – maratończyk, dziennikarz prasowy i telewizyjny, organizator zawodów sportowych. Wysłannik specjalny, korespondent zagraniczny i wojenny. Założyciel Portalu WSZYSTKOOBIEGANIU.PL i pomysłodawca inicjatywy „Biegaj i Zwiedzaj”. Autor programów telewizyjnych „Trening dla każdego” i „Biegaj i Zwiedzaj”, serii felietonów i artykułów na łamach „Głosu Wielkopolskiego” i „Runner’s World”.

Cześć Przemku!

Cześć! Dziękuję za zaproszenie!

Przeczytałem, że podczas swojej kariery przebiegłeś dotychczas ponad 135000 km. Jak to się robi na taką skalę?

Tak, tyle się uzbierało przez prawie 35 lat biegania. Każdy z nas początki biegowe ma już we wczesnym dzieciństwie. Dziecko, zanim nauczy się chodzić, to biega – to nic innego, jak nauka utrzymywania równowagi. Równocześnie uczymy się kroczyć, siedzieć i leżeć. U niektórych ta wczesna aktywność ulega zanikowi i stają się „kanapowcami”. W moim przypadku, w to całe spektrum aktywności, które towarzyszyły mi od dzieciństwa, wpisywały się: rower na świeżym powietrzu, piłka nożna, judo, karate, kolarstwo. Jako podbudowa do tych wszystkich czynności zawsze pojawiało się bieganie. Okazało się, że dobrze sobie w tej dyscyplinie radzę na zawodach i tak już zostało.

Biegasz praktycznie od zawsze. Jak to robisz, że przez cały czas utrzymujesz tak dobrą i wysoką formę?

W okresie pandemii, spędzając dużo więcej czasu w domu, niż zazwyczaj, zacząłem porządkować swoje dokonania biegowe. Od moich pierwszych zawodów ulicznych minęło 35 lat. Rekord życiowy na 10 km to 30 minut i 12 sekund. Zupełnie o tym zapomniałem, gdyż stając na linii startu najważniejsze jest dla mnie ściganie się. Dewiza mojej Rodziny, przekazywana przez pokolaenia,  brzmi: „Walczyć do końca!” Wynik, osiągnięty rezultat to czasem kwestia drugorzędna. Z tego konkretnego wyniku byłem niezadowolony, bo byłem dopiero chyba ósmy na mecie. Doceniłem to dopiero po latach.

fot. archiwum P. Walewski

Od tego biegu wziąłeś udział w niezliczonej liczbie innych zawodów. Czy któryś z nich zapadł Ci w pamięć?

Każdy pamięta swoje pierwsze starty, które były kamieniami milowymi. W początkach mojego biegania, jeśli na starcie stawało 100 zawodników, to był to już duży bieg. Najważniejsze zawsze było dla mnie to towarzystwo, które pretendowało do podium. Tu była walka, tu było ściganie się. Gdy miałem 20-25 lat maratony w ogóle nie były popularne. Stara szkoła mówiła, że ten dystans powinno sie biegać dopiero po przekroczeniu 30. roku życia. Pierwszy poważny start miałem właśnie w tym wieku, w Brugii. Było spartańsko – bez zaplecza, bez toi-toiów na trasie. Nie pamiętam czy były nawet punkty z wodą. Pobiegłem dla radości, którą dawało mi bieganie.

Na ostatnich metrach ścigałem się z zawodnikiem z Rosji i złamałem 2 godziny 30 minut. Od tego momentu pojawiły się w moim biegowym życiu dłuższe dystanse. Pamiętam jeden z nich – Alpin Davos Marathon z przewyższeniami 2 x 1600 m. Niesamowite wyzwanie! Dzień przed zawodami aura sprawiła niespodziankę, witając nas potworną śnieżycą. Rankiem następnego dnia plus 30 stopni Celsjusza i piękna, słoneczna pogoda. Zamiast zmagać się z zimnem, biegliśmy w upale.

Innym, który utkwił mi w pamięci, był pierwszy maraton górski w Etiopii. To było 5 lat temu. Co ciekawe, kraj, który jest kolebką i mekką dla wielu wspaniałych biegaczy, do tamtego momentu nie był miejscem docelowym dla królewskiego dystansu. Jak już go zorganizowano, to na wysokim poziomie. Dosłownie i w przenośni, gdyż zawody odbywały się na wysokości ponad 2 tys. m n.p.m. Biegaliśmy po stożkach wulkanicznych z kadrą etiopską. Szerzej opisuję te wspomnienia w książce, którą właśnie piszę.

Czym jeszcze zaowocowała wizyta w Etiopii?

Na pewno niesamowitym kontaktem z topowymi biegaczami. Gebre Gebremariam, zwycięzca maratonu w Nowym Jorku, był naszym gospodarzem i przewodnikiem jednocześnie. W zawodach zdobyłem 10. miejsce open. Byłem drugim biegaczem spoza Afryki. To dodaje skrzydeł. Podczas pobytu na Czarnym Lądzie, uświadomiłem sobie też, że techniki, które pamiętam ze szkoły – skipy i inne ćwiczenia ogólnorozwojowe, które ćwiczyliśmy na zajęciach wychowania fizycznego są znane na całym świecie. Utwierdziłem się też w przekonaniu, że bardziej mi leży etiopska szkoła biegania niż kenijska.

Bieg w Etopii - Przemek Walewski, fot. archiwum P. Walewski
Bieg w Etopii – Przemek Walewski, fot. archiwum P. Walewski

Na czym polega różnica między szkołą kenijską a etiopską?

Trening etiopski w Addis Abebie, w którym brałem udział zaraz po przyjeździe, odbywał się na Placu Meskel w centrum miasta. To spotkania dla kilkuset osób: różne szkoły biegowe od 8 do kilkudziesięciu lat. Ćwiczenia polegają na treningach ogólnorozwojowych: godzinę, dwie w rytmie i melodycznym tempie, z nuceniem pieśni ludowych. Ćwiczenia powodują wylewanie hektolitrów potu, ale stanowią o sile biegaczy. U Etiopczyków ta dyscyplina to 40-60% ćwiczeń siłowych i ogólnorozwojowych. Kenijczycy natomiast preferują długie wybiegania i słynne fartleki. Ćwiczenia ogólnorozwojowe są tam na drugim planie. Znam obie szkoły biegowe, ponieważ miałem też okazję trenować z Paulem Tergatem, który był wówczas rekordzistą świata w maratonie (2:04:56). Warto zaznaczyć, że stolica Etiopii to już górskie odczucia, ponieważ leży na wysokości ok. 2400 m n.p.m. na Wyżynie Abisyńskiej, u podnóża wygasłego wulkanu Entoto.

Właśnie, to, co łączy obie szkoły, to tereny treningowe – na dużej wysokości. Uznano bowiem, że to ubogie w tlen powietrze w największym stopniu odpowiada za sukcesy afrykańskich długodystansowców.

Wykorzystałeś elementy treningowe ze szkoły etiopskiej podczas uziemienia w czasie tegorocznej pandemii?

Ostatnie miesiące, czyli czas od połowy marca, cały kwiecień wraz z początkiem maja, dla wielu biegaczy okazały się niemal zabójcze. Byłem świadkiem, jak u wielu amatorów ginie z dnia na dzień motywacja do treningów, ponieważ nie było możliwości startów w zawodach.

Medal ma dwie strony i ja postanowiłem spojrzeć właśnie na awers tej sytuacji. Pomyślałem, że to wspaniała okazja, żeby wprowadzić roztrenowanie i poświęcić godzinę do dwóch dziennie na ćwiczenia ogólnorozwojowe. Tuż przed uziemieniem biegłem treningowo 6 km w trzecim zakresie w tempie 3:40. Byłem ciekawy, jak wyjdzie powtórzenie tego treningu po powrocie do biegania. Muszę tu wspomnieć, że przez te ponad półtora miesiąca przebiegłem maksymalnie łącznie… 20 km. Ćwiczyłem jednak i jeździłem hulajnogą około półtorej godziny dziennie. Po powrocie na trasę biegową okazało się, że osiągnąłem średnie tempo podczas treningu w trzecim zakresie na poziomie 3:38. Wszystkim biegaczom polecam, żeby z każdych 60 minut treningu „urwać” 10 minut i poświęcić je na ćwiczenia ogólnorozwojowe. To na prawdę działa i przynosi rezultaty!

Świetna rada od praktyka! Przemku, od lat oprócz biegania, jesteś również dziennikarzem.

Tak, obie dyscypliny są wpisane w moje życie od lat (śmiech). W wielu środowiskach mam przydomek „Latający Reporter”. Na studiach dziennikarskich na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu byłem w grupie treningowej – między innymi z Andrzejem Krzyścinem, który wówczas był na AWF-ie. Wielu z moich kolegów wybrało karierę sportową, dla mnie ważniejsza od zawodowego biegania była praca zawodowa, jako reporter. Bał się też, że takie „zawodowstwo” w bieganiu zabije jego radość.

Nielimitowany czas pracy dawał mi możliwość połączenia pracy z pasją. Był też jednocześnie pewną pułapką. „Nielimitowany” w dziennikarstwie  oznacza czasami 23 godziny na dobę. Pracowałem, jako korespondent zagraniczny, wojenny. Pasja biegowa otwierała mi wiele drzwi i dawała wiele możliwości. Będąc przedstawicielem Komisji Europejskiej w Jordanii, byliśmy z innymi dziennikarzami zaproszeni na konferencję prasową do ministerstwa. Na czele resortu stała pani minister, która podczas prezentacji wspomniała, że studiowała w USA. Od razu w głowie pojawiła mi się myśl: Uniwersytet plus Stany równa się bieganie. W czasie przerwy podszedłem do niej, przedstawiłem sie i spytałem ile kilometrów dziennie biega? Strzeliłem, jak się okazało celnie.

Z tą sytuacją wiąże się też pewna anegdota. Po skończonej konferencji udaliśmy się z innymi dziennikarzami do busików. Kierowca, z którym przyjechałem, nie chciał mnie wpuścić i stwierdził, że nie ma mnie na liście. Zaproponował podejście do samochodów, które stoją kawałek dalej i szukanie tam okazji. Popatrzyłem na kilka limuzyn i bez wiary w sukces podszedłem. Okazało się, że przed jedną z nich stał kierowca w liberii z tabliczką „Mr. Walewski”. To był samochód pani minister. To pokazuje, że bieganie to doskonały immunitet, paszport dyplomatyczny, który może się przydać w różnych sytuacjach.

Czy udało Wam się wspólnie pobiegać?

Nie, nie udało się, ale zawsze miałem informacje z pierwszej ręki. Inni dziennikarze zawsze chętnie się do mnie zwracali, bo wiedzieli, że jestem dobrze poinformowany. W wielu miejscach, podczas moich reporterskich wyjazdów okazywało się, że pasja biegowa musi zejść jednak na dalszy plan. Pamiętam jeden wyjazd do Rumunii podczas wojny domowej, dokąd pojechałem jeszcze jako student. Każdy szybszy chód, nie wspominając o bieganiu, prowokował snajperów. To było niebezpieczne. Wówczas moją „taksówką” był transporter opancerzony, a drzwiami do niego właz w podwoziu.

Przemku, jesteś założycielem portalu wszystkoobieganiu.pl – opowiedz o tej inicjatywie.

Spoglądając ostatnio w metrykę portalu, uświadomiłem sobie, że ma on już 20 lat. Na przełomie 2000/2001, gdy inicjatywa powstawała, wszyscy dziwili się, dlaczego zdecydowałem się na tak długą nazwę: wszystkoobieganiu.pl – wówczas była moda na jak najkrótsze nazwy stron. Dla mnie to była odpowiedź na moją pasję. Chciałem podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem oraz czerpać z doświadczenia innych. Dać coś, czego na polskim rynku wówczas nie było. Wychodząc z taką myślą na przeciw oczekiwaniom, stworzyłem także dzienniczki biegowe. Coś, co było popularne za granicą, ale w Polsce zupełnie nie istniało. Niestety wersje zagraniczne były niepełne i niefunkcjonalne: brakowało w nich informacji o pogodzie, tempie, samopoczuciu. Jako najbardziej optymalny rozmiar wybrałem foram… zeszytu nutowego i wydrukowałem pierwszą partię. Dzienniczki biegowe ukazują się do dziś.

Inną ciekawą inicjatywą Twojego autorstwa jest „Biegaj i zwiedzaj”.

To jest kwintesencja połączenia moich pasji. Bieganie i zwiedzanie, które dla mnie oznaczają jedno: dziennikarstwo. Mając 30 lat, byłem redaktorem naczelnym magazynu motoryzacyjnego. Brakowało mi miejsca, w którym mógłbym publikować swoje reportaże z wyjazdów zagranicznych. Tak powstało czasopismo „Podróże przez kontynenty”. Ukazywało się przez jakiś czas. Po latach postanowiłem wrócić do tej formuły już pod postacią internetowej strony biegajizwiedzaj.pl. Coś, co kiedyś istniało w wersji papierowej, zaczęło na nowo funkcjonować w internecie i jako program telewizyjny. Ta formuła sprawdziła się doskonale i jest bardzo dobrze odbierana w środowisku biegowym. Jako przykład podam tu niedawną wizytę na Maderze. Wspólnie z żoną, Klaudią, wybraliśmy się na zwiedzanie, przy okazji pokonując część trasy ultramaratonu MIUT. Okazało się też, że byliśmy jedynymi dziennikarzami od wielu lat, którzy te tereny pokonywali biegając. Dzięki naszej pasji poznajemy prawdziwe oblicza miejsc, które odwiedzamy. Dla wielu z nas zawody – czy to biegowe, kolarskie, czy triathlonowe – są okazją do zwiedzania, do eksplorowania pięknych zakątków świata.

Klaudia i Przemek Walewscy, fot. Archiwum P. Walewski
Klaudia i Przemek Walewscy, fot. archiwum P. Walewski

Jakie masz następne cele?

Wszyscy żyjemy w cieniu strachu przed koronawirusem. Sam bardzo boleśnie przeżyłem zakaz wstępu do lasu. Zgadzam się tu z Justyną  Kowalczyk, która określiła to na swój sposób – dosadnie. Potraktowano wówczas sport, jako fanaberię, a nie sposób zabiegania o zdrowie. Mam nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy. Po zniesieniu obostrzeń dalej biegamy i zwiedzamy. Podążamy szlakiem polskich latarń i walczymy o srebrną odznakę „Zdobywców Polskich Latarń”. Polskie wybrzeże jest piękne i zachęcam wszystkich biegających i jeżdżących na rowerach do wybierania tras właśnie nad morzem.

Oczywiście, mamy w planach wyjazdy zagraniczne. Koniecznie chcemy wrócić na marokańską pustynię, po której biegaliśmy w 2019 r. w poszukiwaniu śladów „Małego Księcia”. Mało kto wie, że Antoine de Saint-Exupéry – autor słynnej powieści – „poznał” przybysza z asteroidy B-612 właśnie na Saharze. „Mały Książę” zainspirowany był wypadkiem lotniczym na Saharze, z którego autor cudem uszedł z życiem. 30 grudnia 1935 roku Saint-Exupéry, zawodowy pilot, wraz z nawigatorem André Prévotem rozbili się samolotem na Pustyni Libijskiej podczas próby pobicia rekordu prędkości na trasie Paryż – Sajgon.

Z każdej naszej wyprawy przywozimy oryginale, lokalne wydanie „Malego Księcia”. Mamy już kilkanaście różnojęzycznych edycji.

Wspomniałeś o ograniczeniach wynikających z pandemii. Jesteś organizatorem wielu biegów, m.in: Biegu Czekoladowego, biegu po schodach Collegium Altum, cyklu biegów Agrobex 5/5 i wielu, wielu innych. Jak rzeczywistość pandemiczna wpływa na organizowanie zawodów?

Jeszcze w lutym udało nam się zorganizować Bieg Czekoladowy w edycji walentynkowej. A później? To było jak zaciągnięcie hamulca ręcznego. Bardzo gwałtowne i mocne. Wszystkie biegi zostały odwołane. Dotyczyło to też wszystkich naszych inicjatyw. Nie rezygnujemy z nich i chcemy, żeby doszły do skutku. Najlepszym przykładem jest Bieg Czekoladowy edycja „smak lata”. Nie tylko organizatorom, ale przede wszystkim biegaczom należy się możliwość uczestniczenia w zawodach sportowych na miarę możliwości. Ludzie są wygłodniali rywalizacji, nawet jeśli jest to rywalizacja online.

Gdzie i kiedy można Cię spotkać na ścieżkach biegowych?

Od lat moim terenem jest poznańska Malta. Tu się wychowałem i od dzieciństwa biegam. Znam każdą ścieżkę. Z tych moich ponad 135 000 km na pewno ponad 100 000 km to są tereny wokół poznańskiego jeziora Malta. Biegamy też w Zalasewie i Swarzędzu oraz w przepięknych okolicach w gminie Pobiedziska. Zachęcam wszystkich, którzy jeszcze nie wiedzą gdzie biegać – umówcie się z kimś znajomym, pojedźcie grupą do lasu, do Wielkopolskiego Parku Narodowego, do Puszczy Zielonka. To na pewno przyniesie o wiele więcej korzyści, niż „klepanie” asfaltu. Zarówno nogi, jak i psychika biegacza potrzebują urozmaicenia – warto więc wpleść takie leśnie wybiegania do naszych treningów.

Jako praktyk z niesamowitym doświadczeniem, jakie rady miałbyś dla kogoś, kto chce zacząć swoją przygodę z bieganiem?

Dwadzieścia czy nawet dziesięć lat temu odpowiedziałbym – idź pobiegać! Teraz mamy większą świadomość tego, czym jest bieganie i jak się do tego przygotować. Dziś wielu biegaczy rzuca się na wyzwania, do których nie są przygotowani. Pojawił się trend, moda, na „ultra”. Rozmawiałem kiedyś ze Scottem Jurkiem – którego – myślę – nie trzeba przedstawiać, o przygotowaniach i diecie. Obaj jesteśmy wege. Doszliśmy do wniosku, że jeśli ktoś pobiegnie i „zaliczy” dłuższy odcinek, często w tempie szybszego spaceru, nazywa siebie ultrasem, a to nie do końca tak. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Rzucanie się na maraton w pierwszym roku biegania też nie jest najlepszym pomysłem. To nieprawda, że „ból to ściema”. Musimy się przełamywać, ale bez masochizmu. To nieprawda, że „biega głowa”. Kibicując z żoną na 35. km poznańskiego maratonu widziałem, że głowa nie wystarczy. Przygotowanie fizyczne ma tu kluczową rolę, a w tej materii wielu biegaczy nie wykracza poza swoją „strefę komfortu”.

Przemku, podsumowując: warto biegać, warto zwiedzać, warto łączyć te dwie pasje. Do tego warto racjonalnie myśleć i jeść i wszystko będzie dobrze?

Przede wszystkim, warto się harmonijnie rozwijać i czuć radość z tego, co się robi. Bieganie to styl życia. Cieszmy się z tego jak najdłużej.

Dziękuję Ci bardzo za poświęcony czas.

Dziękuję i do zobaczenia. Jak zawsze powtarzam: „Lecimy dalej!”.

Rozmawiał Witek Przybylski

Przeczytaj także: 10 zasad dobrego treningu w domu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here